sobota, 4 maja 2019

Znane strachy - Recenzja filmu "Smętarz dla Zwierzaków"


Blog to w głównej mierze akumulacja moich recenzji i dłuższych tekstów. Po codzienne memy, newsy i krótkie formy, wpadaj na: https://facebook.com/OstatniNaSali

„Smętarz dla Zwierzaków” jest kolejnym filmem obnażającym jedną z największych bolączek wielu współczesnych horrorów. A jest nią absolutna niemożność zaskoczenia widza czymkolwiek podczas seansu. Gdy twórcy tacy jak Ari Aster czy David Robert Mitchell stawiają w swoich filmach na eksperymenty, tudzież odświeżenie mocno wyżyłowanych już technik, autorzy takich dzieł jak „Smętarz…” celują raczej w bezpieczne rozwiązania, by tym samym zmaksymalizować szansę trafienia do jak najliczniejszej gawiedzi. A przecież literacki pierwowzór, pióra Stephena Kinga, dawał scenarzystom naprawdę duże pole do popisu. W końcu oprócz horroru był też po części dramatem psychologicznym, i oprócz zaliczania standardów dzieł grozy, opowiadał również o trudach radzenia sobie z żałobą a także poruszał wątek powolnego odchodzenia od zmysłów na skutek przeżytych wydarzeń. King rozumiał że horror wcale nie musi straszyć żeby być horrorem. Odbiorcę można równie dobrze wprowadzić w niepokój, dyskomfort czy obrzydzenie, i dalej być wiernym gatunkowym wzorcom. Twórca musi wejść na tematy które nas uwierają tak, abyśmy nie byli w stanie się przed jego sztuczkami obronić. A w jakiż inny sposób to osiągnąć, jeśli nie poprzez zaskoczenie? Niestety tym tokiem rozumowania nie podążyli twórcy tegorocznego Smętarza, zamiast tego powielając klasyczne już kalki i klisze kina grozy. Na nic się zda ciągła próba budowana napięcia, skoro kulminacyjnym momentem sceny ma być obraz widziany już przez nas wielokrotnie w innych dziełach. A praktycznie tak tu wygląda cały film. Widzimy jak jeden z bohaterów nieuchronnie zbliża się do wzięcia udziału w jakimś "przerażającym" incydencie, a my już od początku podskórnie czujemy jak to wszystko się skończy. I co najgorsze, zazwyczaj mamy rację. No okej, twórcy oprócz korzystania z "taniego" straszenia, próbują momentami zbudować ten psychologiczny obraz o którym wspominałem wcześniej. Na nic jednak zdają się ich próby, gdyż większość ekranowych tragedii czy rozterek przedstawionych jest krótko i po macoszemu, w efekcie ani trochę nie angażując widza w przedstawiony mu dramat. Bezbarwna fabuła toczy więc się ospale do przodu, co jakiś czas rzucając w nas jakimś jumpscarem, który zamiast straszyć, irytuje. A gdy już irytacja ustąpi, to oprócz niej, będziemy czuli już tylko nudę. Film żegna nas pop punkowym coverem „Pet Sematary” Ramones, który chyba idealnie podsumowuje całe to doświadczenie. Po pierwsze jest tak samo bezbarwny i mdły jak sam film, a po drugie wokalistka, niczym Joey Ramone 30 lat temu, wyśpiewuje w naszym kierunku wers „I don't want to live my life again”. I ja też nie chce przeżywać swojego życia jeszcze raz. Bo drugiego seansu „Smętarza dla Zwierzaków”, już bym chyba nie zdzierżył.

Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz