niedziela, 26 maja 2019

Nabici w butelkę - Recenzja filmu "Aladyn"


Blog to w głównej mierze akumulacja moich recenzji i dłuższych tekstów. Po codzienne memy, newsy i krótkie formy, wpadaj na: https://facebook.com/OstatniNaSali

Tegoroczny "Aladyn" ma niestety taki sam problem, jaki posiada spora część disneyowskich produkcji live-action, i jaki zapewne będzie posiadać wiele z tych dopiero nadchodzących. Jest kompletnie wyzutą z emocji adaptacją, której głównym atutem ma być wstawienie aktorów w miejsce animacji. A atut z tego nijaki. Bo ileż powabu dodawała oryginałowi rysunkowa oprawa. Konwersja tego wszystkiego na film aktorski jedynie pozbawiła czaru niektóre z aspektów całego dzieła. Spójrzmy choćby na małpkę Abu czy papugę Iago, które chyba najbardziej oberwały transferem na hiperrealizm, tracąc prawie cały swój urok. A przecież niedługo Disney wyda nakręconego w identycznej konwencji "Króla Lwa", w którym to zwierzaki grają główną (i jedyną!) rolę. Oj będzie ciężko.

Przy czym ja sam, przed premierą, widziałem w Aladynie naprawdę duży potencjał. Wierzyłem, że w remaku można wiele zrobić, bo i w oryginale działo się sporo. No i dobra, dostaliśmy trochę niezłego CGI, szczególnie w scenach z Dżinem, ale co z tego skoro całość jest dziełem tak bardzo mechanicznym. Nie ma w tym duszy czy serca, a jedynie autoplagiatyczna próba odwzorowania scen pierwowzoru, niemalże jeden do jednego. Niemalże, bo sam metraż wydłużono o 40 minut, co często niepotrzebnie spowalnia całą akcję, prowadząc tym samym do naszego znużenia. A przecież tak wiele można tam było przebudować, otrzymując w efekcie dzieło wyróżniające się pozytywnie nawet na tle świetnego oryginału z lat 90-tych. I manifest o podłości ucisku klasowego można by z tego uszczknąć, gdyby ktoś tylko chciał.

Co ciekawe, najbardziej do gustu przypadł mi aspekt, którego przed premierą obawiałem się najbardziej, czyli wspomniany już wcześniej Dżin. Tak się jakoś ostatnio układało, że Will Smith trochę już zmęczył się tym całym aktorstwem i w każdym kolejnym filmie grał po prostu Willa Smitha. Chyba naprawdę potrzebna mu była taka kompletnie odrealniona, zwariowana rola, bo jako niebieskoskóry mięśniak z lampy wypada naprawdę świetnie. Do tego stopnia, że sceny w których występuje są bezapelacyjnie tymi, które podobały mi się najbardziej. Szczególnie wszelkie piosenki, które w odróżnieniu od kompletnie beznamiętnych coverów reszty ekipy, mają dzięki niemu „to coś”. Naprawdę słychać w nich samego Willa i ten jego specyficzny styl, a to mocno dodaje im uroku.

Trochę szkoda, że Disney tak bardzo boi się eksperymentować ze swoimi dziełami, bo tworów takich jak „Aladyn” będziemy w najbliższym czasie dostawać więcej. Bezpiecznych, zrobionych po najmniejsze linii oporu, których głównym celem będzie sentyment starszej widowni i dość niskie oczekiwania młodszej. A na nasze nieszczęście, animacji stojących w kolejce do automatycznego przerobienia na przeciętne filmy, Disney ma jeszcze całą masę.

Ocena: 5/10 (wersja z napisami)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz