poniedziałek, 6 maja 2019

Wędrujące klisze - Recenzja filmu "Wędrująca Ziemia"


Blog to w głównej mierze akumulacja moich recenzji i dłuższych tekstów. Po codzienne memy, newsy i krótkie formy, wpadaj na: https://facebook.com/OstatniNaSali

O „The Wandering Earth” zrobiło się głośno z dwóch znaczących powodów. Po pierwsze, jest to pierwszy tak kosztowny blockbuster sci-fi, wyprodukowany w Chinach. Po drugie, od lutowej premiery udało mu się zarobić już prawie 700 milionów dolarów, co rzutem na taśmę
zapewniło mu miejsce w top 3 najlepiej zarabiających, tegorocznych filmów. Czy jednak ogromy entuzjazm widzów do zostawiania swych wypłat w kinowych kasach, przekłada się na jakość filmu? No cóż. I tak, i nie.

Historia opowiada o dotkniętej kataklizmem, Ziemi przyszłości. Na skutek zwiększonego promieniowania słonecznego, ludzkość zostaje zmuszona schronić się w specjalnie do tego celu wybudowanych, podziemnych miastach. Jest to jednak rozwiązanie tymczasowe, mające dać resztkom niedobitków czasowy bufor, umożliwiający całkowitą likwidację problemu. A metodą na to jest przemieszczenie naszej planety, aż do sąsiedniego układu gwiezdnego - Alfa Centauri. Oczywiście z powodu nieprzewidzianych wcześniej problemów, cała misja staje pod znakiem zapytania, a grupka śmiałków zmuszona zostaje do samobójczej misji, mającej na celu uratowanie resztek znanej nam cywilizacji.

I właśnie grupka ekranowych protagonistów, jest pierwszym poważnym mankamentem „Wędrującej Ziemi”, rzucającym się w oczy. Postacie są kartonowe, miotają pozbawionymi życia tekstami, a ich czyny nieraz pozbawione są logiki. W efekcie naprawdę trudno polubić któregokolwiek z bohaterów. Tym sposobem przez większość filmu nie mamy komu kibicować, a brak przywiązania do jakiejkolwiek persony, skutecznie potrafi wyzuć z emocji każdą dramatyczną scenę. Jakby tego było mało, nasi herosi to szablonowy zbiór klasyków kina rozrywkowego. Bo oto mamy dzielnego kosmonautę, który przekłada cele wyższe ponad własne życie, jego syna, obrażonego na cały świat buntownika, z żyłką do majsterkowania oraz jego przybraną siostrę – wiecznie ciekawą świata nastolatkę. Wkrótce dołącza do nich głośny młodzieniec ciągle robiący z siebie przygłupa, oraz banda bad assowskich komandosów, stuprocentowo oddanych celom wyznaczonej im misji. Nie zabraknie też genialnego naukowca, wymyślającego rozwiązania wszelkich problemów na poczekaniu. Jednym zdaniem - sama śmietanka, istny wywar z blockbusterów.

Rozwinąć skrzydeł nie daje im też historia, która pomimo wielkiego rozmachu, cały czas zostawia z tyłu głowy myśl, że gdzieś już to wszystko widzieliśmy. Oprócz tego, twórcom niezbyt udanie wychodzą próby regularnego budowania ekranowych dramatów, a zbyt gęste podlanie całości patosem, tylko dopełnia dzieło zniszczenia. Gdzieniegdzie natrafimy też na humor, ale jest on zazwyczaj na tyle mizerny, że nie warto się nad nim rozwodzić. Choć fabuła opiera się na opowiadaniu Liu Cixina - Chińskiego pisarza sci-fi, to widać w niej również wiele nawiązań do kinowych dzieł spod tego gatunku, jak chociażby „2001: Odyseja kosmiczna”, „Interstellar” czy „Pojutrze”. Nie jest to nic wybitnego, ale wyłapanie takich smaczków zawsze cieszy oko.

Żebyście jednakże nie pomyśleli, że „Wandering Earth” ma same wady, przytoczę teraz najmocniejszy punkt tegoż obrazu, a jest nim oprawa audiowizualna. Bo choć nie jest idealnie, to Chińczycy momentami serwują nam istną organoleptyczną orgię. Dostajemy masę scen z użyciem CGI, i mimo zbytniej sztuczności niektórych z nich, większość ukazanych nam widoków robi ogromne wrażenie, a chłodna paleta barw użyta w filmie, tylko potęguje cały efekt, tworząc dodatkowo wspaniały, gęsty klimat. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim świetnie zmajstrowane dalekie ujęcia oraz upchnięte gdzieniegdzie, szerokie kadry. Przyczepić nie można się też do wszystkich „namacalnych” rekwizytów. Kombinezony, wystrój pomieszczeń czy wnętrz statków, wszystko wygląda tu dobrze, i tylko pomaga budować przedstawiony nam świat.

Finalnie, pomimo wielu niedociągnięć, chaotycznej narracji czy miałko zbudowanych postaci i fabuły, które nieraz sprawiały że przewracałem oczami, film potrafił (szczególnie wcześniej wspomnianą stroną wzrokową) stworzyć we mnie taki mały żal, że w sumie szkoda iż nie oglądam go w kinie. I choć ostatecznie, „Wędrującą ziemię” trudno mi z czystym sercem komukolwiek polecić, to jednakowoż uważam że osoby szukające lekkiej, dwugodzinnej rozrywki, legitymującej się ciekawym pomysłem i dobrą stroną wizualną, śmiało mogą dopisać ten film, gdzieś na końcu swojej listy „do obejrzenia”.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz