poniedziałek, 4 listopada 2019

Tydzień z Terminatorem – dzień #1


 
Blog to w głównej mierze akumulacja moich recenzji i dłuższych tekstów. Po codzienne memy, newsy i krótkie formy, wpadaj na: https://facebook.com/OstatniNaSali


Już w najbliższy piątek swoją polską premierę będzie miała najnowsza część „Terminatora”. Z tej okazji uznałem, że to najlepsza pora na odświeżenie sobie poprzedniczek, i co najważniejsze, zrewidowanie swoich poglądów na nie. Bo tak się już jakoś stało, że „Terminator” – jedna z ulubionych filmowych serii mojego dzieciństwa (to pewnie przez to jestem tak spaczony), wpadła do matni tych filmów, których jako bardziej świadomy widz boję się dziś dotykać, ażeby przypadkiem nie zburzyć sobie ich legendy, zbudowanej przed laty w mojej własnej głowie. Co jakiś czas wyciągam tak z odmętów przeszłości większe lub mniejsze hity i cóż, skutki są różne. Teraz przyszła pora na „Elektronicznego Mordercę” (wspaniały, polski tytuł, z czasów naszej krajowej premiery z 1987 roku, ale do tego jeszcze wrócimy).

Ten post to bardziej swego rodzaju pilot, zbierający moje odczucia i wspomnienia związane z serią. A przynajmniej te z nich, które się póki co nie zatarły. Prawdziwą ucztę zaczniemy jutro. Tymczasem:

Terminator (1984) – O dziwo, widziany przeze mnie spory czas po dwójce, a może nawet i trójce. Do dziś pamiętam swoje zaskoczenie odnośnie kompletnie odmiennego stylu względem „Dnia sądu”. NO I JESZCZE ZŁY ARNOLD! Przyznam, że za dzieciaka był to dla mnie spory zawód, dziś jednak żywię jakiś nieukrywany sentyment do jedynki.

Terminator 2: Dzień Sądu (1991) - Przez dłuższy czas mój ulubiony film lat szczenięcych. Obejrzałem go z setkę razy, do dziś znam całość niemalże na pamięć, a niektóre badassowskie sceny odgrywałem przechadzając się w tę i we w tę po domowym salonie (nawet zażyczyłem sobie zabawkową strzelbę na któreś Boże Narodzenie, ażeby jeszcze bardziej podkręcić imersję).

Terminator 3: Bunt Maszyn (2003) – Gdzieś jeszcze wala mi się po domu kaseta VHS z tym filmem. Oczywiście nie kupiona, a nagrana jakimś chałupniczym sposobem, z telewizyjnymi reklamami po środku i zakłóceniami, od których pieką oczy. Pod koniec nagrał się nawet kawałek programu "Fear Factor – Nieustraszeni” z odcinkiem, w którym wsadzano głowy uczestników do plastikowego sześcianu i zasypywano jakimś robactwem. Myślę że fakt, iż akurat to zapamiętałem najlepiej, mówi wam wszystko o jakości części trzeciej.

Terminator: Ocalenie (2009) - w wieku 10/11 lat wyrzekłem się zjedzenia naprawdę dużej ilości słodyczy, ażeby odłożyć kasę na DVD z tym filmem. Co ja bym dał, żeby mieć te 50 złotych z powrotem. Choć obecnie podejrzewam jednak, że mój zawód mógł wynikać bardziej z niezaspokojonej potrzeby obserwowania rozwałki robionej przez Arniego, niż z rzeczywistej jakości filmu. Zobaczymy.

Terminator: Genisys (2015) – Cóż… nigdy go nie widziałem. Chyba nie byłem na to wtedy psychicznie gotowy, ale w końcu przyszedł czas rozliczenia. Czy tam, dzień sądu hehe.

WTEM! W USA odbyła się już premiera najnowszej części, tj. "Dark Fate" i podobno jest to mocna średniawka. SUPER! Nic tak dobrze nie zakończy naszej sentymentalnej przejażdżki, jak efektowna kraksa na koniec. Proszę wsiadać, ruszamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz