wtorek, 30 lipca 2019

Po drugiej stronie - Recenzja filmu "Parasite"


Blog to w głównej mierze akumulacja moich recenzji i dłuższych tekstów. Po codzienne memy, newsy i krótkie formy, wpadaj na: https://facebook.com/OstatniNaSali

Wchodzisz do kina i wygodnie usadawiasz się na fotelu. Film powoli rozpoczyna się. W ciągu najbliższych dwóch godzin towarzyszy ci zaciekawienie, zachwyt, strach, niepewność, konsternacja. Śmiejesz się i ronisz łzę. Wpatrujesz się w przepiękne kadry, ale też w obrzydzeniu odwracasz wzrok. Co się stało? Czyżby sama boska cząstka spłynęła na celuloidową taśmę i została puszczona w twoim multipleksie? Nie, to po prostu Joon-ho Bong nakręcił kolejny film.

Początek "Parasite" zwodniczo przypomina "Złodziejaszków" Hirokazu Koreedy. Oto sympatyczna, czteroosobowa rodzinka pomieszkuje w obskórnej piwnicy, próbując przy okazji zarobić jakoś na życie. W tym celu chwytają się wszelakich dorywczych prac - od bycia cukiernikiem aż po składanie kartonowych pudełek na pizzę. Jednocześnie, wszędzie tam gdzie to możliwe, korzystają z różnorakich kantów w celu zaoszczędzenia paru monet. A to uda się złapać Wi-Fi od sąsiada z góry, a to zjeść darmowy posiłek w stołówce pracowniczej dla zawodowych kierowców a jeszcze innym razem, wystarczy po prostu nie zamykać okna podczas miejskiej deratyzacji, by pozbyć się z mieszkania robactwa. W walce o przeżycie w miejskiej dżungli, wszystkie chwyty dozwolone. Gdy pewnego dnia jeden z bohaterów zostaje zatrudniony przez zamożnych mieszkańców ekskluzywnej dzielnicy, życie naszej rodzinki staje na drodze do świetlnej przyszłości. A przynajmniej tak im się wydaje.

Bo reżyser już szykuje dla nich kilka zwrotów akcji. Dla nas zaś - wyważony miks gatunków. Nie jest to oczywiście wielkim zaskoczeniem, twórca przyzwyczaił nas do naginania zasady decorum już od swych najwcześniejszych dzieł, tym razem jednak, sam stwierdził że pora coś zmienić. Gdy "Szczekające Psy Nigdy Nie Gryzą", czy "Zagadka Zbrodni" subtelnie przeplatały różne konwencje i stylistyki przez całą długość obrazu, tak "Parasite" stawia sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Film dzieli się gatunkowo na kilka odmiennych klimatycznie sekwencji, a każda z nich jest skrzętnie dopieszczona na tyle, by ciągle być kompatybilna z pozostałymi. Duża w tym zasługa samego twórcy, który łączy całość na tyle sprawnie, że nie pozostawia żadnych widocznych szwów. Poszczególne klimaty delikatnie przenikają się, niczym gradienty na obrazach największych mistrzów malarstwa, jednocześnie cały czas zachowując ogólną spójność. Oczywiście, jak to u Bonga, pewne elementy towarzyszą nam od początku do końca. Czarny humor, drobne absurdziki, sarkazm. Wszystko to, ku uciesze fanów, wciąż jest na swoim miejscu.

Oprócz miksów ekranowych, reżyser miesza także w naszej głowie. "Parasite" to jeden wielki emocjonalny rollercoaster. Bong z początku daje nam czas na polubienie stworzonych przez siebie sympatycznych bohaterów, by w następnej kolejności wrzucić ich w wir przejmujący wydarzeń. Widz razem z nimi śmieje się, odczuwa niepokój czy smutek. Duża w tym zasługa świetnej gry aktorskiej, ale co również ważne, nie tylko aktorzy tu "grają". Montaż, praca kamery, kompozycja kadrów czy muzyka. Wszystko to pomaga nam zapaść się w filmowym świecie, niczym kopczyk cukru tonący powoli na kawowej piance.

"Parasite" to bez wątpienia jedno z największych twórczych osiągnięć Joon-ho Bonga. Reżyser w ciągu kilkunastu lat przeszedł drogę od nieokrzesanego filmowca z charakterystycznym stylem, do czołowego koreańskiego artysty, raz po raz zachwycającego publikę. I doprawdy trudno się temu dziwić po seansie jego najnowszego dzieła, gdyż mało kto potrafi tak sprawnie przekuwać ludzkie emocje (nawet te negatywne), na filmową satysfakcję.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz